Z okazji Dnia Edukacji Narodowej taki właśnie przepis zaprezentowali uczniowie klasy VI.
Stopniowo dodajemy
hojnie wyobraźni i wrażliwości, poczucia humoru i szczyptę nieśmiałości.
Wlewamy wciąż nową wiedzę zaprawioną systematycznością, łagodnie mieszając. Nie
zapominajmy o kaskadzie pomysłowości i beczce sprytu, które stopniowo dolewamy
do wyrabianego ciasta. Doprawiamy to umiejętnością ściągania i zabiegania o
lepsze stopnie, dodajemy dobry wzrok i słuch.
To tylko fragment receptury. A wynik?
Idealny uczeń czyli Zuzia ;)
Dowiedzieliśmy się też jak odróżnić ucznia od nauczyciela.
Osobnik (w szkole na ogół płci
żeńskiej), który siedzi z przodu za biurkiem i coś tam mówi z mądrą miną
lub przechadza się po klasie, zagląda do zeszytów i wymądrza się, że
ktoś coś źle napisał, przekonuje, że „żołnierz” piszemy na początku, a nie końcu przez „ż”, bo to drugie wymienia się na „r” – to na pewno nie jest uczeń.
Uczniowie, też są na lekcjach łatwo
rozpoznawalni. Przede wszystkim jest ich nieproporcjonalnie więcej. Od
tej ilości uczniów dwoi się i troi w oczach – prawdziwy „atak klonów”! W
tym tkwi ich siła. Na lekcjach kręcą się, huśtają na krześle, jedzą i
pija nad książkami zeszytami, albo pod ławką, rzucają do siebie lub w
siebie papierkami. No i obowiązkowo żują gumę (z braku takowej może być i
gumka do ścierania). Niektórzy nic nie robią oprócz nieszczęśliwie
znudzonej miny i tylko od czasu do czasu zdobędą się na wysiłek, żeby
bąknąć lub wrzasnąć obrażonym tonem: Przecież ja nic nie robię! Jakby
tego nie było widać gołym okiem!
Niejeden nauczyciel, ale też i niejeden uczeń rozpoznał siebie w tym, jakże trafnym opisie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz